Mógłbym tym wpisem rozpocząć kolejny cykl.
Miałbym dużo do pisania, do pokazywania ale nie mogę wyjść na negatywa.
Nazwał bym to pewnie ‘Miejsca godne zniszczenia’ ale daruje sobie i po prostu będzie o Górce Narodowej.
Otóż nie jest to taka górka jak górka, ale to tylko nazwa.
Myląca.
Brzmi nieźle i ciekawie bo kojarzy się z jakimś wzgórkiem, poprawie się tu i powiem ‘wzgórzem’ bo Mr. Peanut pomyśli o czymś łonowym i znowu nasilą się nękania, próby gwałtu i perwersji w rejonie Pogodna szczecińskiego.
Więc ze wzgórzem kojarzyć się nam to powinno.
A chuja!
Jak to wzgórze czy górka, to ja jestem islamskim radykałem i biegle władam Pasztun.
Zaczęło się wszystko od mapy i wolnej niedzieli.
Talerz pomidorowej zadziałał jak trzeba czyli wypełnił jamę brzuszną, zapakowałem do kieszeni kilka czekoladowych baryłek od Szczecińskiego Mikołaja, obkręciłem się polarowym szalikiem i zszedłem na dół.
Pogoda była w sam raz.
Stałem przed klatką schodową, wiatr lekko wiał w stronę Zakopanego, a popołudniowe słońce odbijało się w nowych ubytkach na karoserii znanego mi już Yarisa.
To mnie jeszcze bardziej zmotywowało do dalekiej wycieczki poza Łobzów.
Wyłamana część zderzaka i rozorana część tylniego nadkola uświadomiła mi że miasto jest czasami jak samochód.
Czasami jest tak, że jedna dzielnica jest tak zaniedbana jak rozbity czasami jest zderzak.
Można patrzeć na te część, można ją zmienić, ale można obejść samochód i popatrzeć na inną część – nie rozbitą. Jeśli takowa jeszcze istnieje… choć mam wątpliwości.
No i można też wymienić prezydenta.
A więc patrząc na odstającą, wyłamaną plastikową pokrywę zderzaka i głębokie rysy w lakierze utwierdziłem się w postanowieniu o wycieczce.
Smutnym Yarisem pognaliśmy na ulubioną przez przyjezdnych drogę w krakowie, czyli ‘wylotówkę’ i w części zwanej górką narodową wyskoczyliśmy a Saris pognał dalej.
Żałowałem, że podziękowałem gogle-earth i wyrzuciłem go z komputera, bo gdybym z niego skorzystał to bym tam nie pojechał.
Na mapie papierowej widać małe uliczki, puste przestrzenie – chyba łąki – małe dróżki.
Na mapie gogle widać by było znacznie więcej.
Wszedłem na ulicę która na mapie wygląda ciekawie a w rzeczywistości…
...małe szeregowce końca lat osiemdziesiątych z najtańszej gównianej cegły dostępnej podczas kryzysu PRL… chodniki wąskie jak nie powiem co, bo kogoś obrażę a taki nie jestem, co posiadłość to inny plot najczęściej kończący się drutem kolczastym…
Szukałem małej dróżki, którą miałem podążyć ale trafiłem na nowe osiedle.
Nowe, krakowskie osiedle.
Cudowne.
Bajeczne.
Ogrodzone.
Pod stałym nadzorem…
Ech.

To wejście na osiedle.
Bloki są wykończone, kwiatki rosną sobie na balkonach, rolety przeciw włamaniowe błyszczą w słońcu niedzielnego popołudnia, płot odgradza wszystko i wszystkich od wszystkich i wszystkiego, a domofon i tabliczka WSTĘP WZBRONIONY – TEREN OSIEDLA…ble..ble..ble, zachęca do odwiedzin.
Śmietniki też są.
Rzecz jasna te ekologiczne, w kilkuset kolorach, w bajecznym otoczeniu.
Drogę mają wyśmienitą.
Takie płyty i dziury to pamiętam, że miałem na Książąt Pomorskich.
To było w 1991 roku.
Widać tutaj wciąż trwa kryzys początku gospodarki wolnorynkowej.
Wokoło pięknie a droga jak do piekla.
Rumunia.
A jakie ciekawe rzeczy można znaleźć idąc po tym osiedlu!

Gołąbki?
Bigos?
Kto wie co jest w tym słoiku?
Tabletki pewnie rutinoscorbin.
Bardzo bym chciał mieszkać na takim osiedlu i po powrocie do domu zapytać mego dzieciaka:
- Co tam synku robiłeś na dworzu?
- A zbierałem strzykawki, tabletki i otwierałem stare słoiki!
Albo siedzieć w fotelu i usłyszeć od dziecka :Tato, a czemu my mieszkamy w getcie jak Żydzi i cygani w czasie wojny, a zamiast piaskownicy mamy domofony i alarmy??

Bez komentarza.

Wciąż bez komentarza.

Ładna część dzielnicy – niebo.

To co zawsze chciałem a nigdy nie mogłem zobaczyć na swoim osiedlu – parking dźwigowy i skład rur kanalizacyjnych i PCV.

To też mnie powaliło.
Cudne żarówiaste naklejki na blasze, imitujące tablice informacyjną.
Anegdotka : jest ich wiele.
Do tego wszystkiego cudowna ścieżka dźwiękowa!
W oktecie osiedlowym występują wygłodniałe psy przywiązane za ogon do śmietników.
Tu ścieżka dźwiękowa z małym kadrem, dostępna od 11.12.2007 do końca świata.
Zabrałem swoją dupę z tego przylądka syfu, brudu i nowobogactwa i pomaszerowałem w stronę domu, mijając stare szklarnie..


…posępnych ludzi...

..nawet fajne drzewo..

A potem był plac zabaw gdzie ujeżdżałem drewnianego konia. (Mr Peanut: takiego do zabawy – dla dzieci), i pojechałem na gapę do centrum, i trafiłem na festyn Coca Coli i zjadłem oscypka, i widziałem Arkę Noego na scenie, i ciężarówki Coca Coli z reklamy.
Nikt mi kurwa nie powie, że poza rynkiem głównym jest wiele ciekawych miejsc a nowe osiedla są też ładne i schludne jak te w centrum.
A wszechobecne bramy, płoty, tablice informacyjne że wstęp surowo wzbroniony, wciąż pokazują jak bardzo karkusom spodobały się wakacje w ośrodku oświęcimskim w sezonie 1943 – 1945. Tylko cyklonu B im brakuje.
Ale to da się załatwić….
Na finito relacja z centrum, gdzie oscypki są droższe od tych na przeciwległym krańcu Polski.


