poniedziałek, 17 grudnia 2007

Gówniany post o milicji i podsumowania 2007 roku kawałek.

Mamy 17 grudnia.

Grudzień miesiącem rozważań zawsze był, dla mnie, tam, też.

A juz wogóle to ten 17 grudnia...13 z resztą też.
17 grudnia boli o tyle mocniej gdy sie jest ze Szczecina czy trójmiasta.

Pamiętać to pamiętam zawsze, ale właśnie w te dni lepiej mi nie mówić że znajomy,ojciec,wujek,tata czy kuzyn był w milicji.
No nienawidzę milicjantów jak sam skurwysyn.
Dobrze powiedziane bo byli to sami skurwysyni, z kilkoma ideowcami społecznymi.
Mówię społecznymi bo w tych latach do milicji szły trzy typy ludzi, za którymi stały trzy typy zachowań lub idei.
Byli ideowcy społeczni - milicjanci powiatowi, w małych miasteczkach, dla których najważniejsze było utrzymanie porządku. Tym żyli, często byli 'gliniarzami' z powołania lub z rodzinnych tradycji.
Byli także kasiarze. To drugi typ. Skurwysyny. Wchodzili do milicji bo 'emeryturka szybko, bo praca stabilna' - reasumując kurwy. Ktoś kto wchodzi do milicji bo 'pieniądze dobre czy praca stabilna', pałuje niewinnych, gnębi studentów i strzela do robotników to po prostu kurwa i więcej dla mnie znaczy kurwa jak taki milicjant.
Te dwa typy to jakieś 20% populacji milicji.

Reszta czyli 80% to najgorsze ścierwo jakie się narodziło w Polsce.
Kurwy jakich mało.
To milicjanci 'bo taka praca' i ideowcy socjalistyczni.
Gówno.
Tak właśnie. Takie zwykłe uliczne gówno znaczy dla mnie więcej niż exmilicjant.
Bili, pałowali, przesłuchiwali, torturowali, strzelali, zabijali, poniżali, gnębili i deptali.
Są oczywiście głosy 'że wtedy za to było bezpiecznie' ale to mówią Ci co w domu grzecznie siedzieli i z duchem narodowowyzwoleńczym mieli tyle wspólnego co z medycyną.

A juz najbardziej mnie wkurwia jak oni (dla przypomnienia foto byśmy wiedzieli o kim mówimy...)
Dobre ujęcie.
Więc...najbardziej mnie wkurwia jak teraz spacerują starzy, uśmiechnięci, beztroscy po tych samych ulicach co matka Janka Wiśniewskiego czy np. ja sam.
Co wkurwia jeszcze bardziej to ich emerytury.
Mają emerytury z MSWiA.
Dostają kupę kasy za 'służbę państwu' a tak naprawdę to służyli po kilkanaście lat, jedli na komendach to o czym moi rodzice nawet nie marzyli a teraz kupują swoim dzieciom domy, samochody, mieszkania, działki, fundują studia wnukom i żyją sobie w spokoju.

Ja tam nigdy kurwie nie podam ręki.
Nigdy.
Kiedy w mojej klatce schodowej w Szczecinie spotkałem sąsiadkę a ta mi powiedziała, że najważniejszy w budynku jest pan Jacek (to nazwisko), i jest bardzo mądry, odpowiedzialny, to zapytałem czemu.
Odpowiedziała że był księgowym milicji i wysoko zaszedł.
Dla mnie to kurwa.
Robił dla zbrodniarzy.
Każdy kto tam z knuł, aspirant, kapitan, szofer, szatniarz...każdy ma na rękach krew.
Bo pomagał.

Mówi się że to np wojsko strzelało do ludzi w zamieszkach, że czołgi po ludziach jeździły... - wiem.
Co jak co ale o tym to wiem wiele.
Ale wojska nie było. Polskiego Wojska.
Było LWP i maszerowało jak im Stalin, Chruszczow i Jaruzelski (stara, łysa kurwa) kazali.
Do wojska wciągano - były pobory.
gdy już wysyłano je na ulice to ludzie namawiali ich do przyłączenia się. Do spokoju.
Wielu przechodziło na stronę ludności za co płacili wysokie i najwyższe kary.

Do milicji się wstępowało. Na własne życzenie.
Można było z niej odejść.
Czyli to kurwy.

Na sam koniec powiem tylko, że powinno się było ich namaścić po 1989 roku.
Napiętnować.
Zabrać emerytury i prześwietlić.
I do końca życia kazać im nosić to:
I tabliczki z napisem 'jestem kurwą bo byłem w MO'

A teraz małe podsumowanie roku 2007.
Podsumowywać nie lubię bo można dojść do wniosku że nic się nie zrobiło a to bzdura oczywiście.Zawsze coś się zrobiło – przynajmniej w moim wieku.

Dlatego nie pracuje nad podsumowaniami ale takimi lekkimi rozważaniami, nie mającymi z życiem osobistym nic a nic wspólnego, bo to nie miejsce na to.
Jako że opuszczę Galicję już nie długo, musze się wziąć w garść bo w Szczecinie Parasol wychodzić nie będzie.

Nie będzie czasu na publikację.

A tak w ogóle to po co?

Podsumowanie – znaczy lekkie rozważanie – należałoby przeprowadzić po 31 grudnia, ale nic chyba tak wielkiego się nie wydarzy, nie usłyszę jakiejś cudownej płyty, lub nie zjem jakiejś nowej fantastycznej potrawy, by zmieniła moje TOP 2007.

Książką roku nie wiem co będzie. Przeczytałem kilkanaście książek w tym roku, czyli kilkanaście sztuk więcej aniżeli szary Polak, a nie wiem co ma być książką roku. Może to dlatego, że było ich tak wiele? Na pewno nie byłbym w stanie podać tytułu książki roku 2007 – wydanego w 2007 bo z nowości to tylko jeden tytuł przeczytałem a mianowicie Sianecki, Miecugow – Szklarze bez kitu – książkę o Szkle kontaktowym.

Były powieści szpiegowskie o CIA, KGB, Mossadzie, były dokumenty o DORZE i obozie Buchenwaldzkim, o broni V1 i V2, o polityce, o gospodarce światowej i różne takie tam, ale the beściaka nie będzie.

Ba! Nawet Tolkiena czytałem! Wciąż czytam i mam nadzieję do 22 grudnia skończyć.

Płytą roku, wydaną w tym roku, jest LOVE.

Nie pamiętam kiedy wyszła – chyba koło marca – ale ostra była jak nic.
Zmiksowane na najwyższym poziomie kawałki Beatlesów.
Wykonanie: wieczny producent Beatlesów George Martin oraz jego syn.
Składniki: Nieznane większości (nie mi) wersje piosenek Fab4.


Płytą roku, ‘po prostu’, jest Layla & Other Assorted Love Songs.

Derek and Dominos.
Jedyny studyjny album Derek.. ale za to jaki!

Lecz bez niespodzianki się obędzie bo na tym samym – pierwszym miejscu – siedzi także Derek and Dominos Live At Fillmore.

Nadużyciem by było, gdyby powiedzieć, że to ta sama płyta co Layla.., tylko że live, bo tak do końca nie jest.
Derek wydali jedną płytę zrobioną w studio, lecz płyta Live At Fillmore, to dorobek studyjny plus kilka bonusów: utwór Erica Claptona z działalności w Bluesbrakers, w Cream, w Blind Faith, i solo.
Dla mnie nie do przebicia.


Najbardziej charakterystyczny zespół roku, jaki usłyszałem, to Blind Faith.



Każdy dźwięk tej ‘kamfory muzycznej’ to dla mnie jak hipnoza.
Kamfory, bo zespół nagrał jedną płytę i zadziałał jak kamfora.
Weźmy taki VickVapoRub: nacieramy nim kark, dosłownie odrobiną, a zapach kamfory pozostaje na bardzo, bardzo, bardzo długo. Takie było Blind Faith.

Koniec lat sześćdziesiątych, miłość, eksperymenty z muzyką i narkotykami.
Pokolenie współczesnych prezydentów, kongersmenów, sędziów federalnych.
Z tym wiąże się moje oczekiwanie w stosunku do roku 2008.
Wiem, że wyszedł na DVD koncert Blind Faith z 1969 roku z Hyde Park – jedyny koncert utrwalony na taśmie. Musze go zobaczyć.


Napojem roku zostaje napój Tiger, z wyciągiem z jąder bawoła argentyńskiego.

Pić go można o każdej porze dnia i nocy (chyba że zależy nam na zaśnięciu). Po jednej puszce jest miło, po dwóch lekko trzęsą się ręce. Zastanawialiśmy się z Ozgą czy można od tego umrzeć – ja powiedziałem że na pewno, bo zawsze co za dużo…, ale on stwierdził że po tym na pewno umiera się szybciej.

Odmiana light, czyli bez cukru, nie jest dobra.

Papieros plus Tiger przebił niewątpliwie zestaw papieros/kawa/czekolada, który był dotychczas niezwyciężony w tej konkurencji.
Smakuje cudownie, pobudza, świetnie smakuje z papierosem, kosztuje koło 2,5 pln i jest łatwo dostępny.

Miejsce drugie zajmuje barszcz czerwony – napój słowiańskich bogów.

(tylko najlepiej smakuje w plastikowym kubku - jeśli go tylko pijemy)

Gdy popijałem go przed pasztecikarnią na targowisku Wilcza, w Szczecinie, zacząłem o nim rozmawiać z redaktorem Ozgą. Zabrało to nam ponad godzinę. Tyle słów o barszczu.
Dał bym go na pierwsze ale wolę postawić tam na nowość.
Jako że nie ufam nowościom i wole coś starego, a zaufałem Tigerowi to bardzo dużo znaczy.
Myślałem jeszcze o szampanie za 5,99 ale ma jedną wadę. Po dwóch butelkach w nocy boli brzuch.


Potrawą roku będzie pewnie jakaś potrawa świąteczna bo ciężko myśleć inaczej, jak przez pryzmat świąt, o jedzeniu.
Jednak jeśli się zmuszę to wybiorę Lasagne.

Ale nie byle jaką Lasagne bo taką z LIDLa w Stavanger przy HinnaPark (pozdrawiam muzułmańską obsługę przy okazji).
Ta Lasagna ważyła 1kg, kosztowała 40 koron i była jedynym dobrym żarciem za niewiele.
Uratowała mnie wiele razy dlatego jej daję 1 miejsce i tytuł potrawy roku 2007.


Piwo roku to Bosman, ze szczecińskich browarów Bosmana. Zielony lub czerwony.

Lokalny browar.


Wódka roku.
Nie piłem zbyt wiele w tym roku.
Najbardziej zapamiętałem jednak śliwowice od przyjaciela Morawianina. Był co prawda Czechem ale kazał na siebie mówić Morawianin, bo był z Moraw a nie Czech.
Był zajebisty.
Nie znałem go. Po prostu tak jak ja, stał na starym nabrzeżu, norweskiej wyspy Hundvag, i patrzył jak kilku wyrostków łowiło tam ryby.
Kilku samotnych mężczyzn w starym porcie Vikingów.
Poczęstował mnie turystycznym kieliszkiem śliwowicy z jego domu.

¾ beczki śliwek! – powiadał, i polewał, polewał.
Wypiliśmy wszystko.


Największy zawód: politolog!
A tak serio to kraków. Miasto dziwka.
Tak potrzebne jak penis w torcie urodzinowym lub grzebień Tellemu Savalasowi.
Pożyteczne jak skórka od banana na chodniku przy Bramie Portowej czy dziurawa prezerwatywa.
Użyteczne jak niewidomi zbieracze jagód.
Przemyślane jak ataki wojsk alianckich na pruskie okopy pod Austerlitz.
Drogie jak Oslo.

Już, już….koniec.

Idą święta i jesteśmy uśmiechnięci.

Na koniec impreza roku.

Tall Ship Racers