Objuczony torbą wypełnioną pomarańczami, grejpfrutami, cytrynami i proszkiem do czyszczenia kierowałem się w stronę mojej tymczasowej dzielnicy – Łobzowa.
Ciągnąłem się wzdłuż pasma torów kolei krakowskiej, tak jak ten parowóz obok mnie.
Rozmyślałem o miejscu gdzie można przystanąć, czasem napić się pod chmurką piwa, skonsumować drożdżówkę społemowską lub pomóc dwusetce Zawiszy kilkoma papierosami.
No nie ma.
Typowałem jedno miejsce, przy torach, a dokładnie na trakcie łączącym jakieś dwie ruchliwe ulice, ale niestety nie pasi. Nie bym wyciągał zbyt pochopne wnioski bo w święto złośliwości przypadające na 27 listopada, wypiłem tam szampana Krasnaje Niedobreje.
Tam co chwila ktoś idzie. Pociągi szaleją, ludzie łażą, chuj strzela..
Nie, nie. To nie to.
Było jeszcze jedno – przypomniałem sobie – też przy samych torach, na zarośniętym skwerku, wśród drzew i zużytych prezerwatyw - byłem tam tylko raz.
To pierwsze miejsce odpada bo ludzie, te wszystkie inne niedociągnięcia, no i kawał drogi…
To drugie jest też trochę do dupy ale wole je zachować na czarną godzinę.
A tak, to chuj.
Chcesz parku?
Posiedzieć gdzieś i po cichu wypić wino?
Wypić szampana, pogadać i pośmiać się nikomu nie robiąc krzywdy?
Nie da rady.
W teatrze mam to zrobić czy co?
Dziś wybrałem dworzec łobzowski.
Nie było alkoholu oczywiście.
Siedziałem tylko na podmokłej ławce i patrzyłem na pociągi.
‘Na łobzowskim peronie pociąg pojawia się, jest, i znika.
Siedzisz i dupa – i tak nic z tego nie wynika.’
Dobrze że byli ze mną dobrzy koledzy, a mianowicie paczka marlboro i Tiger.
Pociąg odjechał na zachód a ja poczłapałem się za nim.
Za niecałe dwa tygodnie będę w takim siedzieć i pojadę na północny zachód.
Pewnie będzie podobnie jak poprzednio, i poprzednio..
Rano pojadę wolnobusem na dworzec, zapalę pierwszego papierosa pod Galerią, kupie dwie minipizzy w butiku piekarniczym, wejdę na 4 peron, na tablicy pojawi się informacja o pociągu do Szczecina, pociąg nadjedzie, ludzie już na widok zielonych wagonów zaczną szaleć, rozglądać się, gdy minie ich pierwszy tabór ruszą gwałtownie w lewą stronę, ja będę wciąż stać, potem zorientują się że pociąg dopiero hamuje więc zaczną biec w drugą stronę, ja powoli ruszę a gdy zrównam się z drzwiami zatrzymującego się pociągu pomyślę o głupocie tych patafianów. Wsiądę oczywiście pierwszy a za sobą będę słyszeć dyszenie zdenerwowanych ludzi. Przedział też będę mieć sam bo ludzie będą skumulowani dwa wagony dalej. Płaszcz na hak, torba na regał, termos z kawą na półeczkę i książka w łapę.

Nie rozumiem tych co śpią w pociągu mimo, że nie są zmęczeni.
Przyznaje że bez książki do pociągu to ani rusz.
Ale wystarczy raz przejechać jakąś trasę a już można się do niej przyzwyczaić.
Na początku mijamy dzielnice kraka, a po 4 minutach widać nawet mój blok.
Pierwsza godzina a nawet dwie nie są ciekawe.
Takie jakieś dziwne pagórki i zapadłe podkrakowskie wiochy.
Potem pojawiają się domy nowobogackich prostaków z krakowa, dla których najważniejsze jest, że mają dom pod miastem, a nie to, że co 20 minut,
Dlatego lepsza jest książka.Od Katowic coś zaczyna się dziać.
Facet sprzedaje piwo, ludzie wysiadają a za oknem brudne kamienice śląska.
Potem jest już fajniej.
Zaczyna padać śnieg i biały puch zakrywa śmieci i nierówne krawężniki.

Na początku oczekuje się Katowic.
Gdy już nadejdą to czeka się na Opole.
Nie byłem tam ale mają świetne mosty, a wzdłuż rzeki nad którą przejeżdża pociąg, są trasy spacerowe i miejsca na wino i kontemplacje.
Wrocław jest kolejny.
Od razu myślę o Mocku i Kurcie Smolorzu i o tym, że mają tu Odrę i gdybym tak wsiadł na łódkę i płynął wciąż z prądem to po jakimś czasie zobaczyłbym ukochane wały Chrobrego.
Architektura nastraja mnie optymistycznie, widzę czerwoną cegłę, pozostałości fortyfikacji… jestem bliżej domu.
Krajobraz się zmienia tak jak pogoda bo jedziemy już na północ i obieramy kierunek Poznań.
Od tego momentu jest najciekawiej bo po prawej stronie jest ciemno, lasy wyglądają jak wytwór wyobraźni Tolkiena, a po lewej stronie słońce wciąż rzuca promienie na użytki, nieużytki i stare dachy stodół.
Nie trzeba photoshopów i innych gówien by to ukazać.
Ja z resztą nie lubię używać tej aparatury do widoków i staram się czasami tylko coś tam obciąć. Lepiej by wyglądało to wszystko tak jak było.
‘everybody need somebody, sometimes
everybody loves somebody, sometimes’
To utwór na te okazję.
Dean Martin niech nam gra.
Oj niech gra, bo dojeżdżamy do Poznania, a to oznacza że jesteśmy już blisko domu, no i postoimy sobie teraz troszkę.
Za Poznaniem to już jest z górki.
Wkracza się w najbliższy memu sercu rejon w Polsce i na świecie, a mianowicie na Pomorze.
Wsie, miasteczka, drogi, nawet pola wyglądają tak jakoś po Pomorsku.
Krzyż, tak bliski mi Dobiegniew, Choszczno..
I znów śnieg..
Stargard.
Jak dziecko mam ochotę już zakładać szalik i przygotowywać się do wyjścia, ale niech oczy się nacieszą Szczecin - Dąbiem, zdrojami, przejazdem nad Struga, Puszczą Bukową, mostem na poznańskiej, rozlewiskami Regalicy i Odry, aż w końcu poczuje, że pociąg skręca łukiem w prawo i już Pomorzany.
A teraz na luzie.
Wyjdę na peron odetchnę powietrzem, minę jehowych, wyjdę przed dworzec i zapalę papierosa patrząc na pochyloną postać kolejarza szczecińskiego.