środa, 13 lutego 2008

Sprawa zabójstwa

Oglądając Kojaka czy Detektywa Collombo człowiek myśli że praca w Policji jest ciekawa.
Taki Collombo ma zawsze jakąś ciekawą sprawę, zawsze coś fascynującego, coś wciągającego, zaskakującego.
Ale to mit. Fikcja.

Wcale tak nie jest.
Kiedy wstępowałem do wydziału Rozchodzeniowego R20, miałem nadzieje na przygodę, dobrą pracę i szybką emeryturę.
Chciałem być bohaterem, gwiazdą, być podziwianym.
Nie udało mi się jednak i z tego co wiem, po 15 latach pracy w R20, rozgłos i status gwiazdy osiągnął tylko Tadek Biegunka, z R19 - wydziału Wychodzeniowego, podczas śledztwa w sprawie znikającej kiszonej kapusty w sklepie spożywczym Marii Ruchałko.
Tadek starał się rozwiązać zagadkę znikającej kapusty z dużym zapałem.
Pojechał do portowej centrali spożywczej na Rybackiej 34, i starał się sprawdzić ile można upchać kiszonej kapusty pod ubraniem.
Wciskał ją sobie wszędzie gdzie się dało, w spodnie, pod koszulę, między kurtkę a koszulę, w majtki, w skarpetki, po kieszeniach, nawet do czapki.
Po sześciu godzinach prób zanotował w swoim notatniku, że maksymalnie 19 kilogramów kapusty może się zmieścić na człowieku.
Sprawa była rozwiązana. Podejrzany, pomocnik pani Marii, był w stanie wynieść na sobie tyle kapusty na ile szacowano straty. Wystarczyło tylko postawić mu zarzut.
Tadek poszedł do biura naczelnika centrali i podziękował za współpracę i pomoc w śledztwie.
Pochwalił się swoimi rezultatami pracy i gdy szykował się do opuszczenia budynku centrali spożywczej, naczelnik zwrócił mu uwagę, że Tadek śmierdzi nie lepiej jak zdechły szczur marynowany w kiszonej kapuście.
Co racja to racja. Capił strasznie.
Na prysznic i pranie ubrania było trochę za późno ponieważ wieczór zapadł już dawno, dlatego wychodząc z centrali wstąpił do ich magazynu ze środkami czystości, w poszukiwaniu antyzapachu dla kiszonej kapusty.
Znalazł waleriane, i skropił się nią sowicie z nadzieją że zabije ona zapach kapusty i nikt go nie wyrzuci z autobusu.
Wyperfumowany i zadowolony opuścił centrale spożywczą, stanął przed jej budynkiem i krzyknął do naczelnika że problem zapachu został zażegnany.
Naczelnik wyjrzał przez okno, uśmiechnął się i pomachał Tadkowi na dowidzenia.
Gdy patrzył na znikającą w ciemnościach portu sylwetkę policjanta, nie zdawał sobie sprawy że był ostatnią osobą która widziała Tadka żywego.

Gdy Tadeusz nie pojawił się rano w pracy a naczelnik jego wydziału rzucał kurwami pod jego adresem, zadzwonił telefon z wydziału B6 z wiadomością że znaleziono Tadka martwego w suchym doku przy Portowej 5.
Śledczy pojechali na miejsce i zastali ciało Tadka obnażone i zbrukane.
Śledztwo trwało w sumie dwa tygodnie i przyniosło oszałamiające wyniki.
Tadeusz Biegunka wyszedł z budynku Centrali Spożywczej o 21:34 i skierował swe kroki w stronę przystanku autobusowego lini 34.
Miał do przejścia 1,5 km wzdłuż doków i żurawi portowych, czuł się bezpiecznie i nie podejrzewał, że w momencie gdy wylewał na siebie butelkę waleriany wydawał na siebie wyrok śmierci.
Śmierci paskudnej i poniżającej.
Tadeusz nie wiedział jak ten specyfik działa na koty.
Gdy Tadek mijał budynek A24 zapach waleriany wyczuły koty portowe, mieszkające wokół doków.
Co działo się później ciężko opisać słowami.
Tadek został zgwałcony przez 68 portowych kotów.
Szczegóły śledztwa ujawniły seks zwykły, analny, oralny, przejawy perwersji sado macho, pissingu, oraz próby odbycia stosunku z uchem, nosem a także z małym palcem u nogi.
Zarzuty udało sie postawić jedynie jednemu podejrzanemu, ponieważ 136 kocich łap, oraz mieszanka 68 rodzajów kociego nasienia, zatarło wszelskie wyraźne poszlaki.


Kot Rubert, znany jako 'Zimny Bolec',( foto powyżej) został jako jedyny złapany na gorącym uczynku, jednak postawiony mu został tylko zarzut nekrofilii, a nie zabojstwa i gwałtu.

Wieść o tragicznej śmierci Biegunki rozeszła się po mieście i stał się legendą.
Do dziś z resztą gdy klient w domu publicznym ma ochotę na kilka dziwczyn na raz to mówi : 'na biegunkę poproszę'.


Ja nie miałem równie ciekawych spraw jak to śledztwo dotyczące kapusty.
Wciąż tylko nuda i nuda.
Gdy bardzo poważnie zastanawiałem się nad odejściem z policji do mojego pokoju wszedł porucznik Zboczek i powiedział że stało się coś, czym powinienem się zająć.
Morderstwo.

Gdy wsiadałem ze Zboczkiem do służbowego samochodu on opowiadał mi pokrótce co się stało.
Rano, przechodzień spacerujący z psem zauważył coś dziwnego nieopodal starego parku.
Jak to w filmach, pies tradycyjnie wył na coś czego pan nie widział, tradycyjnie zerwał się z łańcucha i pobiegł hen hen, tradycyjnie znalazł trupa i tradycyjnie właściciel psa powiadomił policje.
Było zimno jednak nie wiało, dlatego owinąłem się szalikiem niezdarnie i wysiadłem z samochodu koło miejsca zbrodni.
Śnieg dawno już nie padał - co więcej - spadł dawno i wciąż się utrzymywał, dlatego miałem nadzieje na wyraźne ślady zbrodni.
Denat leżał pod płotem, z twarzą do ziemi,i nie zamierzał się podnieść.
Gdyby nie fakt, że nie miał na sobie butów a jego palce u stóp nie były poparzone, pomyślał bym że patrzę na siebie, po imieninach naczelnika.
Ja jednak, w przeciwieństwie do siebie, miałem dziwne przeczucie, że coś podobnego już kiedyś widzialem...


Ofiarą okazał się marokański sprzedawca klawiszy do C64, Shift Ammar Delete.
Prócz zwłok, na miejscu zbrodni znalazłem tylko butelkę po Mustangu i zniszczoną klawiaturę.




Po tygodniu dochodzenia wiedzieliśmy tylko że ofiara została 'ściągnięta' w ustronne miejsce pod pretekstem wymiany klawiszy.
Zabójca przyniósł ze sobą podróbkę klawiatury IBM z 1991 za którą chciał dostać kompelt klawiszy z cyframi od 1 do 6, oraz litery 'L' , oraz 'C' z Amigi 120.
Gdy ofiara zorientowała się o tym że towar jest nieoryginalny, chciała prawdopodobnie się wycofać, lecz było już za późno.
Została zabita za pomocą suszarki do włosów, odebrano jej klawisze o czarnorynkowej cenie około 34 000 dongów, oraz pozbawiono butów, przypalając przy tym palce u stóp papierosami.
Niewątpliwie ktoś chciał się szybko wzbogacić.

Pustkę szarości kolejnych 12 dni po zabójstwie zabijałem zabójczym cytrynowym kisielem i watą cukrową.
Przepytałem wszystkich bezdomnych, byłych zabójców, recydywistów, żuli, pijaków, gwałcicieli, rabinów, oraz setke podejrzanych i nic z tego nie wynikło.
Trzynastego dnia otrzymałem depeszę że znaleziono zwłoki argetyńskiego sprzedawcy zielonych grzebieni, Allehandro de Lok.

Pojechałem na miejsce zbrodni.
Scenariusz podobny. Sprzedawca przywiózł swoim prywatnym samochodem 35 grzebieni zielonych, w ustronne miejsce w celu nielegalnej sprzedaży.
Gdy nadszedł jego kontrachent odbyła się krótka rozmowa i gdy Allehandro udał się do samochodu po towar został zaatakowany tajną niemiecką bronią z okresu II wojny światowej.



Po grzebieniach nie zostało ani śladu, a na miejscu, technicy znaleźli tylko butelke po rozpuszczalniku.


Już gdzieś to kiedyś widziałem, byłem pewien, ale gdzie? Tego jeszcze nie wiedziałem.
Gdy powróciłem do biura, naczelnik zażądał na nastepny dzień, raportu z obydwu zbrodni, z listą dowodów i przedewszystkim z podejrzanym.
Ja jednak nie mogłem nic zrobić.
Nie mogłem sobie przypomnieć do kogo to wszystko pasuje.
Nieuchronnie zbliżała się godzina zero a w mojej głowie nic prócz kaca nie chciało się pojawić.


Gdy stawiłem się u naczelnika z pustymi rękoma i prośbą o jeszcze jeden dzień, otrzymałem zwolnienie i kopa w dupe.
Zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem.
Nie wiem czy ktokolwiek zwrócił uwagę na moje odejście bo każdy tylko szukał tajemniczego zabójcy.

Gdy siedziałem w barze mlecznym i topiłem smutki w kompocie wiśniowym przypomniałem sobie.
Podpalanie stóp, rozpuszczalnik, wino Mustang, szybki zysk - Tomasz Zbazin - zwany 'czarnym Piotrusiem'.



Znałem go.
Nawet kończyłem z nim studia.
O wannie wódki wypitej wspólnie nie wspomnę.

Udałem się rodzicom, oraz udałem się do Czarnego Piotrusia, by porozmawiać.
Mogłem pójść do moich kolegów i opowiedzieć im o tym na co wpadłem jednak się powstrzymałem.
Piotruś okazał się bardziej koleżeński.
Zaoferował mi nowe życie w zamian za milczenie.

Czarny Piotruś miał plan.
Za pieniądze z kradzieży postanowił zafundować sobie podróż do Kurwina Paso, państwa w środkowej Afryce, gdzie jak mówią banery 'dziwka jest tańsza od browara'.


Przystałem NATO.

Piotruś wyjechał a po dwóch tygodniach otrzymałem pocztą list oraz bilet w jedną stronę do Kurwina Paso.
Kurwina, państwo nierządu, seksu, pijaństwa i rozpusty okazało się bardzo przyjacielskie.

Piotruś założył tam klub nocny wraz z świetnym burdelmenagerem Yakoshi Jebałsukinabosaka.


Klub 'Chlanie, ćpanie, dziwki tanie' był strzałem w dziesiątkę.


Nasze banery reklamowe opanowały stolice Kurwiny


Piotr i pan Jebałsukinabosaka przyjęli mnie do siebie jako współwłaściciela i pozwolili mi zajmować się repertuarem naszego klubu.
Po tygodniu ściągnąłem do nas znaną piosenkarkę Łajzę Minetti..


Na początku nowa gwiazda naszego klubu była skrępowana ale po dwóch występach i sześciu piwach zaczęła się rozkręcać...


Z czasem ściągnąłem inne męty estrady.
Indianina 'Indiańskiego Kutasa', używającego angielskiej wersji swego przydomka Dick Cheney.


..który również się rozkręcił...


..i odnalazł w sobie nutkę homoseksualizmu.

Nijakiego Iktorna, który uważał się za księcia ale i tak nikt mu nie wierzył.


...było dobrze a interes się rozkręcał.

Do naszych progów witali zwyczajni ludzie oraz sama elita.
Miedzy innymi chińscy olimpijczycy.
Złoci medaliści.


...a ja jak będę jeszcze bardziej się nudził po pracy to będę pisał jeszcze głupsze rzeczy, jak ten debilny bełtok o policji, Kurwina Paso i kiszonej kapuście.