wtorek, 20 listopada 2007

Krótka historia Złośnicy i Złosnika - Rysunkowy Parasol część 1

Historia będzie krótka.
Jest o dwóch rybkach.
Ilustracje Parasol Czarny i przyjaciele. (Ale w 93 % Parasol Czarny)
Warto wiedzieć: Nowatorskie pociągnięcia ołówkiem Parasola nie znoszą krytyki i feministek.

Występują:
- Parasol Czarny jako on sam
- Przystanki tramwajowe lini 34,24 i 13 jako sceneria
- Złośnik i Złośnica jako temat i role drugoplanowe
- Pan Kanar jako on sam, czyli łakomy na kase krakowski przekupny skurwiel
- Toaleta jako the end.

Wprowadzenie...
Niedzielne popołudnie było niczym niedogotowany budyń waniliowy.
Na dworze piździło jak w kieleckim, wyimaginowany telewizor już tak nie bawił jak wcześniej, a bohater właśnie czytanej książki prawie zginął z rąk Mossadu.
Postanowiłem zatem zrobić prezent i kupić coś do domu - czyli spuścić dwie ryby w jednym kiblu.

I tu zaczyna się nasza historia.
Oto ja we własnej osobie.























Jako że dzień nie należał do zbyt wietrznych, i jedyne co można było powiedzieć o nim to to, że był cholernie zimny, uniemożliwiło mi, transport w moim indywidualnym stylu. Za pomocą parasola. To proste jednak trzeba znać kilka tajników tego sposobu. Zainteresowanym mogę powiedzieć tylko, że polega to na otwarciu parasola i trzymaniu się jego rączki.
O tak:























Z prostych powodów, jakim są ludzie, nie mogłem, użyć parasola jako transportu.
To przecież tajemnica.
Zatem ruszyłem w stronę przystanku linii 13,14 i nawet jeszcze 24.



Zakupiłem w kiosku bilet za 2,5 pln i czekałem na te blaszaną dżdżownice poruszającą się ospale w kierunku Reduty Chciwości czyli Galerii krakowskiej.
W tramwaju tłoku nie było - czytaj cud.


Wysiadając z tramwaju, wykonałem czynność, która weszła mi w krew, choć nigdy bym się oto nie podejrzewał - sprawdziłem ile tym razem spóźnił się ten cholerny czołg.

6 minut! To rekord! Chłopaki nie próżnują - pomyślałem, i ruszyłem oblodzonymi schodami przejścia podziemnego.
Omijając bękarty posadzki, czyli te kretyńskie szybki podświetlane, które zaprojektował pewnie jeden z zadufanych w sobie, adeptów politechniki krakowskiej, doszedłem bez upadku pod galerie.


Gdzie jest sklep zooooologiczny? Nie wiem.
Pomyślałem o metalowej skrzyneczce z małym ekranem wskazującą różne miejsca w tym molochu, jednak zooooologicznego nie było, bo nie należy do działu spożywcze, kawiarnie, moda, rtv czy kurwa jebana mać.
Ale spotkałem miłego ochroniarza, który powiedział:
- Gdzieś kurna tam.....

Znalazłem.
Po wejściu do sklepu i wyminięciu papug, chomików, tabletek na rozwolnienie Hasky, i trocin dla myszoskoczków dotarłem do rybek.
Podszedł pan sprzedawca i zapytał co podać.
Wyciągnęłem swój dłuuuugi chudy palec i powiedziałem te dwie.

I jeszcze szklaną kulę i jakąś pasze.

10 minut później byłem już na przystanku, czując na sobie dziwne spojrzenia.























Niestety wsiadając pomyliłem 24 z 34 i pojechałem gdzieś tam, nie wiem gdzie.
Straciłem przy tym ostatni bilet.


Dlatego wsiadłem ponownie do dobrego tramwaju bez biletu.
I dlatego właśnie po kilku sekundach usłyszałem magiczne dzień dobry, kontrola biletów.

Przede mną pojawił się niski facet w kaszkiecie i podkrążonymi oczami wymachując legitymacją.

No to wysiadamy.
Pan kanar okazał się przemiły.
Zaproponował od razu łapówkę w wysokości 30 pln i poprosił bym to samo w języku angielskim powiedział obywatelowi Anglii stojącemu razem ze mną.
Po uiszczeniu opłaty, bez grosza ruszyłem w żmudną drogę.
Z rybami pod pachą i szklaną kulą w ręku maszerowałem ulicami krakowa.
Po kilku kilometrach usłyszałem w krzakach przylegających do przystanku tramwajowego czyjąś relacje:
- Patrze a facet ma kule szklaną, i rybę w worku po pachą, ha, ha, ha...
To jeszcze nic! On ją odkupił teściowej bo pobił jej własną a ta była na podmianke!! He, he, he!
Dał co trzeba i patrze a ten chuj zapierdala dalej z tą rybą na karmelicką, no co się uśmiałem!!

To było o mnie. Już otworzyłem parasol by uciec tylko sobie znaną drogą gdy mnie zauważył.

To mówił pan kanar, zdziwiony gdy mnie zobaczył uśmiechnął się i wsadził zakłopotany i do tramwaju, powiedział bym nie kasował biletu tylko ,cytuje zapierdalał do domu bo teściowa jaja urwie.

Tak pojechałem do domu.


Rybki dowiozłem. Całe i żywe.
Niestety dziś zdechły i popłynęły rurami kanalizacyjnymi do nowego domu.

Koniec.


Opowieść autentyczna i kopiowanie grozi śmiercią