czwartek, 29 listopada 2007

Czarny w Szczecinie

A mowa o mnie. Nie o ‘czarnym’ ,z grupy ‘oczki’, ale o mnie.

Tak, tak. 21 listopada, na dworcu PKP Szczecin-Dąbie, okoliczni mieszkańcy zauważyli posępną postać siedzącą nieruchomo, w pociągu SS Galicjen relacji granica wschodnia – granica zachodnia.

Nie mogąc już się doczekać, otwarłem parasol by ujrzeć na własne oczy Most Długi, budynek Poczty, plac Tobrucki.. i tak leciałem.

i leciałem....


Jak to się mówi?
Gdzie magia tradycji łączy się z niecodzienną codziennością.
Tak właśnie jest na ulicy Dworskiej. Lub też Dworcowej. Nigdy ich nie rozróżniałem. Powiedzmy, że Dworskiej.
Tam właśnie zawsze wszystko się zaczyna. Każda przygoda w Szczecinie.
Tam przyjeżdżam teraz, zdradzając Gryfa w Galicji co mam nadzieję zostanie mi wybaczone.
Tam odprowadzałem przyjezdnych powracających do swych domów.
Tam odbierałem powracających do domu.

Co by się nie robiło w związku z podróżą, zawsze przechodziło się tą ulicą.
I teraz tak było.

Był papieros przed dworcem i spacer na Dworską i w końcu piwo ze Spojlerem w Bibliotece Piwnej. O bibliotece będzie kiedy indziej.

Ale powiedzmy co nie co w skrócie.
Sponsorem imprezy w Szczecinie były dobre serca i przyjaźń.
Patronem był producent szampana rosyjskiego za 5,99 ,Polmos – wytwórnia alkoholi w Szczecinie, Bosman Browary S.A, niebieska Fanta, Phillipe Morris Wyroby Tytoniowe, British Tabbaco i Miasto Szczecin.

Zamiast się rozpisywać to zarzucę kilkoma fotosami z opisami.

A co?!


Jest takie miejsce w którym wcześniej nie byłem, lub po prostu nie pamiętam.
Gdzie jest? Nie powiem.
Nazwałem to miejsce 'tranzystorami'.
Tej nocy była pełnia co zaraz udowodnie.























Piłem tam najlepszego szampana na świecie.
Takie miejsca oczywiście, nie były by tak wiele warte bez ludzi, (których tu pozdrawiam).
Rozmawiając o inteligentnych bootach w SWAT3 i słuchając wspomnień z przedszkola kolegi Redaktora Ozgi, doszedłem (nie pierwszy raz, do wniosku że szampan za 5,99 jest lepszy tu, jak szampan za 890 pln w wytwornych salonach belwederu.

Stojący człowiek na jakimś pagórku, spoglądający z daleka na miasto, smog, szczyty kamienic, elektryczną infrastrukturę... aż żal kurwie dupe ściska.

Już nawet nie miałem ochoty wyobrażać sobie czy człowiek bogaty, bardzo bogaty jest w stanie wyśnić sobie taki wieczór. No pewno nie. My - biedni - potrafimy wyobrazić sobie jak to jest być bogatym i jak się wtedy się człowiek bawi.
A oni nie.


Każda butelka szampana czy innego trunku jest jak opowieść.
Każda się kończy i każdą możemy oddać komuś innemu by ją za nas skończył.
Tego wieczora, na tranzystorach opowiedziane zostały dwie opowieści.
Każdą zaczęli i skończyli ich autorzy.

Potem posnuli się wzdłuż Łuczniczej by udawadniać sobie nawzajem fakt, co do którego oboje byli pewni.
Porucznik Collombo to prawdziwy detektyw.
Monk to podróbka.

Tak snuli się dalej, mijając dwa olbrzymie bloki na Łuczniczej, których otoczenie, i one same, przypominały mi zawsze serial animowany autorstwa Eddiego Murphiego 'Blokersi'.
Co było jeszcze za czasów WizjiTV i kanału Wizja Jeden.
Oto i one!
























A co było potem?
Usiedliśmy z Ozgą na ławce, na Pchnięciu kulą, i paląc fajki jak Hobbity, doszliśmy do wniosku że to miejsce w sumie jest 'Pchnięciem Piłką Lekarską'.


a to był dopiero początek....