sobota, 5 stycznia 2008

OPOWIEŚĆ O ANONIMOWYCH BOHATERACH TAK MAŁYCH JAK NADZIEJA ZAWARTA W PUSZCE BULLITA

Dostąpiłem zaszczytu.
Zaszczytu na taką skalę, jaką sobie sami możecie wyobrazić.
Było to przed świętami Bożego Narodzenia 2007 roku.
Śniegu nie było – co było powodem mojego lekkiego smutku – no bo jak święta to śnieg winien być, a nie tylko mróz.
Ale mróz był mimo wszystko zajebisty.
Wszystko w szronie.
Wyruszyłem więc z Redaktorem Ozgą by podziwiać przyrodę i napawać się pięknem przedmieść Szczecina.

Kierunek Warszewo.

Tutaj panują inne zasady aniżeli na Książąt Pomorskich czy np. na Grabowie.
Gdy tam jest minus 1 to na Warszawie jest minus 7.


Wędrowaliśmy z Ozgą zapomnianą przez Szczecinian drogą ( ulica Łączna się to chyba nazywa), i rozmawialiśmy o nadchodzących świętach i jedzeniu jakie nas czeka.

Paliliśmy papierosa na skraju pola i ścierniska gdy na drodze pojawił się dziwny samochód.

Jechał wolno co zrozumiałe biorąc pod uwagę nawierzchnię Łącznej, jednak zbyt wolno.
Gdy za naszymi plecami słyszeliśmy pomruk koreańskiego szczytu technologii początku lat dziewięćdziesiątych czuliśmy lekką konsternację – gdy usłyszeliśmy że ów pojazd zatrzymuje się nieopodal nas byliśmy zdrowo przestraszeni.

Staliśmy tak kilkanaście sekund patrząc na tajemniczy samochód, i nagle ku zdziwieniu z jego wnętrza wydobyła się pierwsza postać.
Zielono-niebiesko-brązowa kurtka – w sumie granatowa, ciemne spodnie, czarne okulary krótkie, jasne włosy, ściągnięte usta i poliki potrafiące ukryć w swym wnętrzu pewnie ze cztery uszka z grzybami i kapustą.

Stał tak przed nami chwilę w końcu ruszył w naszym kierunku.
Pomyślałem : no to będzie wylegitymowanie i krótka rewizja pośrodku pola.
Ozga pewnie pomyślał : no to będzie wpierdol.

Nic z tych rzeczy.

Facet do nas podszedł i powiedział miłym głosem dzień dobry.
Odpowiedzieliśmy to samo.
Wtedy z samochodu wygramolił się ten drugi – kierowca.
Miał ponad dwa metry czarne okulary przeciwsłoneczne, czarne spodnie i czarny płaszcz.

Mężczyzna którego zobaczyliśmy jako pierwszego zapytał nas jak się czujemy.

Nie skłamaliśmy i odpowiedzieliśmy że bywało lepiej, bo dzień wcześniej długo w butelkę patrzyliśmy, na co tajemniczy facet odpowiedział gestem głowy, skierowanym do tego dryblasa który wciąż stał koło samochodu, jakby osłaniał tego koło nas.
Dryblas otworzył bagażnik i wyjął z niego dwie puszki o pojemności 0,25 l, podszedł do nas i podarował nam je.

To był napój Bullit.

Byłem zdrowo zdziwiony. Ozga też.
Jako że na ogół od nieznajomych nie przyjmujemy podarunków odmownie podziękowałem.
Ten pierwszy jednak powiedział że potrzebujemy tego i musimy przyjąć od nich po Bulicie i wypić go oczywiście.

Ozga powiedział czemu nie?, ale ja wciąż byłem zainteresowany tymi dziwnymi typami.
Postawiłem dlatego kilka warunków.

Wypijemy po Bulicie jeśli tajemniczy ONI, powiedzą kim są i co tu robią.
Tak się zaczęła nasza znajomość z oficerami Patrolu Bullita.
Jako że ich zasady w niektórych wypadkach nie dopuszczają takiej możliwości że potrzebujący może odmówić spożycia Bullita, postawili swój warunek naprzeciw naszemu.
Opowiedzą nam o sobie ale my nie zdradzimy ich tożsamości i nie zdradzimy ich tajemnic.

Zezwolili nam na małą publikację dlatego piszę właśnie to.

Historia ich bractwa, klanu, sekty, organizacji, czy jak to nazwać, jest bardzo długa.
Kilka wieków temu, panował pewien król o skłonnościach do alkoholu.
Miał też swoją świtę która również nie stroniła od promili.
Dlatego król i świta miała problem.
Mieli kaca.
I to często.
Król nie miał już siły do wciąż niewypoczętych podwładnych i skacowanych pomocników dlatego tajnym rozkazem utworzył grupę cichociemnych agentów, których zadaniem było pomaganie tym ‘najbardziej potrzebującym’ na jego dworze. Jako że kiszona kapusta już nie wystarczała król nakazał magowi stworzyć napój cudowny, mocny i stawiający na nogi.
Mag go stworzył.
Ale nie za sprawą magii ale byczych jąder.
Wiedział że bycze jądra kryją w sobie, rzekł bym - byczą moc – i użył jej właśnie do produkcji napoju magicznego.
I tak przez lata, dziesiątki lat, król sobie rządził a cichociemni pomagali skacowanym.
Król zmarł. Z przepicia.
A cichociemni pozostali.

Rozkaz to rozkaz. Król go wydał to tylko król go może odwołać. Bractwo wciąż w tajemnicy tworzyło napój, skrywało recepturę i pomagało najbardziej potrzebującym.
Któregoś razu, któryś kolejny król zainteresował się wydatkami na jego dworze.
Odnalazł jakiś dziwny zapis o magicznym napoju, byczych jądrach, o kacu, i się strasznie wkurwił.
Kazał przerwać tę działalność.
Bractwo jednak się zbuntowało bo wiedzieli, że są potrzebni.
I tak zeszli do podziemi.
Pomagali przez wieki potrzebującym.
Ich stroje, miejsca zebrań, wygląd, nawet sam napój – ewoluowały.
Jedynie cel – pomaganie potrzebującym – przetrwał.
Ci których spotkaliśmy z Ozgą to potomkowie bractwa.
Kontynuują ich prace.

Nie mówią do siebie po imieniu ani po nazwisku.
Używają tylko pseudonimów E454 oraz E376.
E376 - ten niższy nam opowiedział o ich współczesnej działalności.
Jeżdżą ciemno bordowym Huyndajem i patrolują ulice Szczecina w poszukiwaniu potrzebujących.
Gdy zbliżają się do celu, np. zmęczonego życiem i monotonią faceta, oglądają go z daleka upewniając się czy aby na pewno potrzebuje pomocy i czy jego serce jest czyste (nawiasem nie wiem jak to sprawdzają)
Jeśli potwierdzają jednomyślnie potrzebę pomocy i czystość serca, wyskakują z auta i przekazują potrzebującemu Bullita.
Są także nagłe przypadki – to oczywiste.

Zdarzają się także ciężkie przypadki, i wtedy z bagażnika wyciągają megabullita.
Ich zaplecze techniczne jest całkiem spore.
Posiadają strzykawki, rurki, kubki, butelki, otwieracze do butelek i oczywiście duży zapas Bullita.
Gdy mają mało czasu wystawiają na dach specjalne sygnały świetlne tzw BullitoKoguty i jadą łamiąc wszelkie zasady ruchu drogowego.

Kierowca Patrolu Bullita – bo tak się oficjalnie przedstawiają – E454, jest wyśmienitym kierowcą. Lata praktyki i dziesiątki Bullitowych szkoleń drogowych.
Poprosiliśmy Oficerów patrolu by nas zabrali na małą przejażdżkę i o dziwo się zgodzili.
Ozga, poprosił nawet by jeden z nich stanął do fotografii a ten powiedział że nie ma sprawy bo i tak go nikt nie rozpozna , no i jesteśmy zajebiste chłopaki.

Oto te zdjęcia.
Jedyne jakie im zrobiono jak na sesji zdjęciowej.

Prawdziwi bohaterowie.
Na zdjęciu widzimy E376 pozującego przy ich Huyndaju. Włączone sygnały wskazują że patrol wciąż trwa.
Spójrzcie na jego sylwetkę.

Oni nigdy nie żartują.

Są szybcy.

Są bezbłędni.

Są tam gdzie ich potrzeba.

Są odważni.

Są uroczy.

Są Oficerami Patrolu Bullita.

Podziękujmy im za to że są.
Może kiedyś uda się nam ich namówić na wspólny patrol?
Jak się zgodzą to na pewno o tym napiszę.