czwartek, 15 listopada 2007

Kiedy pada śnieg...śnieg, śnieg, śnieg...


Kiedy pada śnieg, śnieg, śnieg
Kiedy pada śnieg, śnieg, śnieg
Kiedy pada śnieg, śnieg, śnieg
Kiedy pada śnieg, miliony serc
Mój radosny śpiew grzeje jak piec
Mój radosny śpiew wyzwala śmiech
Kiedy pada śnieg, śnieg, śnieg

Szlagierowy utwór odśpiewywany przez Niebuszewskie Czarne Koty,przy okazji Dnia Pierwszego Śniegu.
To już tradycja.
Niestety, już dwa razy pod rząd, nie odśpiewany w duecie.
A to ziemia wikingów, a to ziemia Małopolan… no tylko dżumy i tyfusu brakuje.
Ten śnieg na lewo, tak kiepsko komponujący się z tekstem Wasowskiego,
jest oczywiście autentyczny i autentycznie pierwszy.

10 listopada spadł pierwszy śnieg w tym roku.
Zasmucę tych co myślą, że jak śnieg pada to dzieci na sankach śmigają.
No śmigają, chyba że mają sanki przystosowane do jazdy po betonie i asfalcie,
a z tego co wiem, to istnieje na świecie tylko jedna taka para sanek.

Została zbudowana oczywiście w Szczecinie i nosi dumną nazwę Stalingrad.
Stalingradem’, ochrzciła go grupa saneczkarzy-obślizgiwaczy, testujących tę machinę na ‘Małyszu’- najcudowniejszym stoku saneczkowym, umiejscowionym przy sp. 35 w Szczecinie.
Na początku, jeszcze nie miały nazwy, jednak kiedy okazało się, że ani kamienie,
ani krawężniki, ani druciany płot, nie potrafią ich zatrzymać gdy pędzą stokiem Małysza, okrzyknięto je Stalingradem. Czy może być lepsza nazwa?

Okropnie żałuję, że nie mam żadnego zdjęcia tego cudu techniki,
a jeszcze bardziej żałuje, że nie mam zdjęcia, na którym dosiadam tę bestię.
Surowe deski, wytrzymujące nacisk kilkuset kilo, płozy o niezwykle agresywnej sylwetce, wykonane z hartowanej stali, i wciąż pękający sznurek do ciągnięcia.
Do Stalingradów mam ogromny sentyment, mimo, że nie znam ich od bardzo dawna.
Są takim przedmiotem, które winno się przekazywać z pokolenia na pokolenie, wraz z towarzyszącymi jej historiami.

Z sentymentalnej ulicy Pszczelnej przenosimy się teraz na Bronowicką. Na drugim końcu Polski.


Bronowicka to ulica, która w innym mieście nazywała by się, tak jak jej początek i koniec, czyli np. Karmelicka lub Podchorążych.
Tutaj jednak ulica jest dzielona na kilka odcinków, tak aby, możliwie mocno utrudnić mieszkańcom orientację w terenie.
A niech jadą i się zastanawiają, gdzie kończy się jedna a zaczyna następna.

Ale jesteśmy już na Bronowickiej.

Bronowicka leży na Łobzowie, Bronowicach, i być może, jeszcze Bronowicach Nowych.
Problem z samymi Bronowiczami jest ogromny – przynajmniej dla mnie.
Są bowiem Bronowice, Bronowice Nowe i Bronowice Małe.
Wszystko koło siebie, bez wyraźnej granicy.



Tej listopadowej niedzieli udałem się na spacer właśnie w stronę Bronowic, a drogę mi wskazał czarny kot.


Było wszystko co lubię, a mianowicie przebijanie się przez stare ogródki działkowe, przemykanie przez tory kolejowe i krążenie wokół kałuż na odludnym polu.
Odludne pole – widok, o który ciężko w Cesarsko Królewskim Krakowie.


Celu wycieczki nie było. Gdybym był obserwowany przez zakamuflowanego obserwatora, mógłby on tylko zameldować : obiekt A i B porusza się bez celu, prawdopodobnie w kierunku północnym.
Gdy na horyzoncie pojawiło się pierwsze zabudowanie, warunki przypominały już marsz wojsk niemieckich podczas Wielkiej Zimy na froncie radzieckim w 1943 roku.
Minąwszy gruzy niedokończonego szeregowca, wkroczyliśmy na twardą drogę.
Tą drogą, idąc i wdychając wiejskie powietrze, minąłem dwa lub trzy Domy Rekolekcyjne, i doczłapałem się do Kościoła.
Wtedy to, dowiedziałem się że jestem w Bronowiczach Małych – dzielnicy Krakowa Franciszka Józefa, najświętszego Franciszka Józefa zauważę.
Dziś dzielnica, niegdyś wieś siłą przyłączona do grodu Kraka, najbardziej przypominała mi Szczeciński Osów. Małe domki, duży kościół (tyle że tutaj jest brzydki neopeerelowski),
wysokie krawężniki i wąskie ulice.
Schodząc w dół ulicy Pod Strzechą, kolejny raz drogę wskazał mi kot. Tym razem szary.

Wskazówki były jak zwykle poprawne i przydatne.
Już po kilku minutach doszliśmy do kolejnej drogi, przyległej do Pod Strzechą i natrafiliśmy na niezwykły dom.

Gdybym ukrył fakt, że nie wiedziałem czym jest ‘Rydlówka’ stał bym się kłamcą.
A tak przyznam się, że nie wiedziałem czym jest owa Ryglówka, i wyjdę tylko na głupca.
Otóż….we wsi Bronowice Małe pod Krakowem, odbyło się kiedyś wesele poety Rydla,na którym była cała wataha artystów z Wyspiańskim naczelne.
‘Wesele’ Wyspiańskiego odbyło się właśnie w tym domu!
A to Ci heca – pomyślałem – i długo jeszcze z podziwu wyjść nie mogłem.
W środku nie byłem, bo płot PTTK był dość solidny.
Cóż za historyczne miejsce i cóż za brak wiedzy o swym kraju!
Mieszanka zachwytu i wstydu towarzyszyła mi jeszcze przez dłuuugie godziny.
Nieopodal domu owego Rydla, stoi inny dom.
Ten robi jeszcze większe wrażenie, mimo że pewnie nikt znany w nim nie mieszkał.
Stary, opuszczony, z pięknymi wzorami na ścianach, z przerdzewiałą rynną i czymś czego dawno nie widziałem w mieśćie.

Z toaletą (z toaletą to dużo powiedziano), z kiblem na dworzu. A dokładniej z dziurą w ziemi, osłoniętą kilkoma deskami. Jakże niezapomniane przeżycia muszą dawać czynności fizjologiczne w takim miejscu, latem z tysiącami komarów, i zimą z minus piętnaście.
Idąc dalej natrafiamy na pusty plac zabaw i uświadamiamy sobie, że ten plac, jest jak całe Bronowice. Jest pusty. Nie ma dzieci, w kościele mieszczącym kilkaset osób dwie staruszki na klęczniku, opuszczone sklepy z reklamami lodów z 1993 roku, brak kogokolwiek.

Każdego zastanowiła by ta sytuacja – mnie również.
Czemu w tak miłym miejscu nie ma ludzi?
Czemu wszyscy się stąd wyprowadzili?
Czemu nikt nie chce tam się wprowadzić?
Czemu nikomu nie zależy na promowaniu tego miejsca choćby ‘Weselem’.
Jakie są tego powody?

Ja wiem!
Wiem czemu nikt tam nie chce mieszkać i czemu ta część miasta została skazana na zagładę.
Oto powód, a dokładniej kilka powodów.


Cesna, Boeing 757, i inni koledzy.
Pearl Harbour można by tu nakręcić, ale brakuje Admirała Jamamoto.

Legendarne Bronowice Małe, leżą dokładnie między krakowem a lotniskiem w Balicach, na linii lądowań wszystkich samolotów. Na kilka chwil przed zetknięciem się kół z lotniskiem, samoloty otwierają stateczniki (tak to się chyba nazywa) by utracić na prędkości.
Towarzyszy temu świst, duży lub mały, w zależności od samolotu.
Nad Bronowicami właśnie, Ci wspaniali piloci, w swych wspaniałych maszynach, otwierają owe stateczniki.
Jak ktoś nie zna tego dżwięku to zapraszam do Bronowic Małych.


Czar jednak nie prysnął (do końca).
I tak jest tam ciekawie.