czwartek, 6 grudnia 2007

O jednej piosence - World of Pain

O piosence pisać można różnie, bo od serca, laboratoryjnie, interpretacyjnie, zuchwale, lub z góry będąc przeświadczonym.

Mógłbym napisać o wielu utworach, ale dziś wybrałem jeden, jedyny utwór i to z kilku powodów.

Po pierwsze dlatego, że to genialny utwór. Bezbłędna kompozycja. Idealne połączenie wszystkiego.
Po drugie, dlatego że ten utwór nigdy nie słyszałem w radio, nie wspominając o telewizji.
Po trzecie jest mi tak bliski jak Marlboro Lighty i niebieskie jeansy.

Utworem który wybrałem jest ‘World of Pain’ i należy do supergrupy CREAM.

O zespole CREAM można pisać godzinami.

Przynajmniej ja bym tak mógł.

Nie będę dlatego się rozpisywać tylko dla tych co nie wiedzą nabazgrze kilka słów o CREAM, drogą wstępu oczywiście.

CREAM to supergrupa.

To trio, powstałe w latach sześćdziesiątych, którego twórczość poprowadziła za rękę kolejne zespoły, trio które stworzyło kanony w muzyce, trio które do dziś i na zawsze będzie miało ogromny wpływ na muzykę. Amen.

Grupę tworzył Ginger Baker – świetny, otwarty na nowe pomysły i doświadczony perkusista.


Jack Bruce – muzyk wszechstronny, doskonały kompozytor, autor tekstów, i w końcu cudowny basista z bogatym CV, i samolub o olbrzymim ego.

Oraz… Eric Clapton.

Dorobek CREAM, mimo krótkiego żywota, był niezmiernie obfity.

Gdy CREAM zrewolucjonizowało ówczesną scenę muzyczną ich blues-rockiem, a świat na kolanach przyjmował płody tych nowatorów – geniuszy, CREAM wydał płytę ‘Disraeli Gears’.

O płycie nic nie będę pisać, bo to nie czas na to.

Więc…

Usłyszałem tę piosenkę po raz pierwszy będąc w Norwegii.
Któregoś razu, załadowana została na mojego obdrapanego ipoda ta płyta, i od razu zabrałem się do przesłuchiwania.
Po kilku przesłuchaniach już wiedziałem.

Jest tam coś, co rzuca mnie na kolana, i tym czymś jest Wolrd of Pain.
Piosenka jest spokojna, niezwykle spokojna, zaczyna się od razu od śpiewu Erica i podkładu Jego Fendera.
To nawet nie śpiew. To głos bardziej przypominający opowieść z nutką melodii. Bardzo pięknej z resztą.
Po kilku słowach pojawia się głos Jacka, w jego oryginalnym cienkim sopraniku, jak to mówię.
Po tej porcji Jacka, mamy przecudowny duet Clapton/Bruce, w lekkiej i małopoważnej zwrotce refrenowej.

Potem znów Eric.

Jego głos, na słuchacza działa jak pierwszy papieros po długim odpuście, przy czarnej kawie i tabliczce mlecznej czekolady. Czysty, jak woda w górskich potokach, uspokaja nas.

Ale przy tym działa na nas jak napój Tiger z wyciągiem z jąder bawoła argentyńskiego, na porannym kacu.

Tutaj muszę się wtrącić sam sobie.

Opisując piosenkę powinno się ją chyba opisać ze szczegółami, opowiedzieć o każdej linii, o basie, o gitarze, o pohukiwaniu chórków czy drapaniu grzebienia ale tego nie zrobię.
Czasami się to przydaję – nie zaprzeczam – ale nie zawsze.
Czasami z piosenką jest jak z bajką, kreskówką.

Na przykład Gumisie.

Można powiedzieć, że to opowieść o gromadce śmiesznych misiów posiadających przepis na sok z gumijagód, stawiających czoła różnym ciekawym przygodom.

Można także powiedzieć, że to fikcja. To tylko twór ludzkiej wyobraźni, przełożony na kartkę papieru. Te kilka kresek jest potem pokolorowanych, a następnie sfilmowane w dużej prędkości co sprawia wrażenie ruchu. Należałoby jeszcze dodać że robione jest to dla pieniędzy a nie ku radości maluchów.

Tak więc powiem tylko, że w utworze World of Pain, słychać bas, perkusję, gitarę podkładową oraz wstawki gitary podłączonej do tzw. ‘kaczki’.

Nie wiem co jest w tym kawałku co tak przyciąga.
Jest na pewno inny ale zarazem bardzo w stylu CREAM.
Jest prosty ale słuchać go można w kółko Macieju.

Słów kilka jeszcze o słowach.
Tę piosenkę mimo, że słuchałem około 400 razy lub więcej, to do przed wczoraj nie wiedziałem o czym jest tekst.
Nie aby był niewyraźny czy skomplikowany – po prostu nigdy mi nie przyszło do glowy by go tłumaczyć.

Znałem tylko urywki a przedstawiały się one tak:
za moim oknem jest drzewo…tylko dla mnie….świat bólu….nie zapominaj..’

To wszystko co wiem.
I to mi się podoba najbardziej.

A że jestem w świetnym humorze to mały prezencik od parasola PREZENT

Na sam koniec tego wywodu muszę powiedzieć jedną rzecz.

Jeśli ktoś myśli, że istnieje dobry i obiektywny THE BEST OF.. to proszę o przesłanie mi nazwy tego zespołu.

Dla mnie THE BEST OF CREAM było świetną składanką, jednak nie znalazł się na niej World of Pain.

Nie ma THE BEST OF idealnego, ani nawet zbliżonego do ideału.

PS: Kto nie zna CREAM nie ma prawa mówić, że się zna na muzyce. To Chopin, Beethoven lub Mozart XX wieku. Ja nie mam płyt tych Panów od muzyki klasycznej ale o nich słyszałem a nawet ich rozpoznaje. Jeśli ktoś wie jak wygląda 911 Carrera i słyszał o 928 Boxter to NIE JEST ZNAWCĄ MARKI PORSCHE DO CHUJA PANA!!!

STRZEŻCIE SIĘ jebaki leśnie, marmoladowe gównojady i niziołkowate dupozrosty.

Ulica Królowej Korony Polskiej

Ulica Królowej Korony Polskiej, niegdyś Werderstraße.

Kto z nas wie, gdzie ona jest?
Ja wiem ale to przez sentyment w dużej mierze.

Nie wiem czemu, ale ciężko zapamiętuje się nazwy ulic takie jak Władysława IV, Kazimierza Królewicza, Bogurodzicy.. Królowej Jadwigi

Dziś rano przy porannej kawie, wyciągnąłem pochopny wniosek, iż ciężko zapamiętać nazwy ulic o charakterze religijnym, patriotyczno-religijnym oraz z królami i królowami w tytule.
Nigdy nie zapamiętam np. która dokładnie to Kazimierza Królewicza, choć wiem gdzie ta ulica leży, w której części miasta. Wiem że to nieopodal nieckiej niebuszewskiej od strony TME, ale która dokładnie?

Władysława też nie znajdę.

A już najgorzej to w centrum jest.

Te ulice ułożone tak zgrabnie wzdłuż Krzywoustego, to zawsze dla mnie był ciężki orzech do zgryzienia. Gdzieś tam jest Jadwigi….gdzieś tam coś tam. Aż wstyd się przyznać, że ma się takie kłopoty.

Podobnie jest wzdłuż Alei Niepodległości w tych starych kwartałach, schowanych między budynkiem Poczty Głównej a ulica Świętego Wojtka.

Czyli do pochopnych wniosków możemy dołożyć kolejny, a mianowicie, nie pamiętamy nazw gdy jest taki natłok nazw i małych uliczek.

Problemy są także z ulicami, które zawsze mijamy, a mało kiedy nimi idziemy bądź jedziemy, bo mkniemy tymi głównymi do których te nasze mniejsze są doklejone.

Tak jest z Wojska Polskiego.
Wojska, to taki kręgosłup do którego na stałe przytwierdzone są Zalewskiego, Soplicy, Miarki, Królowej Korony..


Ale chodźmy na Królowej Korony.
To nietypowa ulica. Zapewniam Was.
Czy znajdziecie gdzieś taką ulicę?
Jest tu Kościół, piękne platany, cudowne wille z okresu rozkwitu Stettina, Krajowy Rejestr Sądowy, niepowtarzalny klimat i budynki byłych lub wciąż działających ambasad.

Dość ciekawa mieszanka – przyznaje.
Budynek KRS’u to oczywiście jedyny niewypał.
Budynek sądu w ogóle tu nie pasuje.

To co sprawia że ulica Królowej Korony Polskiej tworzy jedną całość z innymi ulicami wokoło Jasnych Błoni to przede wszystkim platany.
To tam odnajdziecie najpiękniejsze platany na świecie.

Jest ich tam 205 sztuk! A i inne okazy się poukrywały między nimi.
Na przykład dąb szypułkowy o obwodzie pnia 370 cm i wysokości 30 m!
Wpisany rzecz jasna na liście zabytków przyrody.

Ambasady wyrosły tu podobnie jak platany.
Tak w ogóle, to ciekawe jest, że ambasady lubią się trzymać razem, nie?
Naciapane mamy ambasadami w budynku odzieżowca no i koło Jasnych Błoni.

Kiedyś myślałem, że to ambasadom pasuje takie umiejscowienie, to znaczy zestawienie ambasad w jednym miejscu, ale sądzę że to miastu zależy bardziej by mieć kontrolę nad tak ważnymi budynkami w jednym miejscu. Przecież trzeba się nimi opiekować szczególnie.
W Krakowie też jest taka ulica i jest na nich chyba 5 ambasad i zawsze stoją tam dwa radiowozy. Wyobraźmy sobie że ambasady są porozrzucane…5 radiowozów!

Ale dajmy już z tym spokój.

Najważniejsze że, na Królowej Korony mieściła się ambasada Jugosławii – chyba. Lub Czechosłowacji – chyba.
Reszta, czyli ZSRR, NRD, RFN, i inne nieopodal Korony Polskiej.

Korony Polskiej zawsze była mi bliska.
To tam byłem komunizowany.
To tam chodziłem do kościoła do 1991 roku.
To tam chodziłem na religię, bo kiedyś religia była w kościele, a nie w szkole.
To tamtędy skracałem sobie zawsze drogę Mickiewicza-Przyjaciół Żołnierza.
To tam znów zacząłem chodzić do kościoła, mimo że kościół miałem wiele bliżej.
Ha! Nawet tam było wesela młodych Państwa Parasoli!

To naprawdę świetna ulica!
Najlepiej ją zwiedzać od południa, czyli od Wojska Polskiego.
Za sobą pozostawiamy główną arterię Szczecina, po lewej mamy Trzy Korony, o których w kolejnym Kacyku, a po prawej stary pałacyk pełniący teraz funkcję Przychodni Studenckiej.
Idziemy dalej i zaraz, gdy kończy się nam murek okalający przychodnię, pojawia się mur z czerwonej jak flaga ZSRR cegły.

To kościół!

Jest świetny.
Byliście tam kiedyś?
Jak nie to jesteście leszcze, i nie ma co z Wami gadać.
Na posesję kościoła można dojść dwiema drogami.

Od strony Wojska Polskiego, małą i mało komu znaną dróżką, wkraczamy w część ogrodową kościoła. Małe dróżki, tajemnicze mury zakrystii, zgrabnie przycięte róże i inne kwiatostany…wiosną gdy do tego wszystkiego gleba zroszona jest przebiśniegami, krokusami!!! Jest tam po prostu genialnie. Spodoba się nawet niewierzącym.
Potem, po obejrzeniu ogrodu przechodzimy przez stare, kute wrota, wchodzimy na najbardziej tajemniczą część kościoła, a mianowicie na dziwny dziedziniec.
Nie wiem po co komu ten dziedziniec. Wschodzi się na niego spodziewając się, że natkniemy się na wejście do kościoła i…nic. Kolejna brama i wychodzimy z dziedzińca.

Ciekawe.

Kościół wygląda nowatorsko bo był nowatorski.
Projekt oczywiście Franca Szylinga, jegomościa od kościoła na Pocztowej.
Kto sądzi, że kościół na Korony Polskiej nie jest czymś niezwykłym, lub niczym się nie wyróżnia dostanie ode mnie w ryja, wpierdol i po uszach.
Ten kościół był bardzo nowatorski i zawsze uważany był za idealny przykład modernizmu czystej cegły.

Kamień węgielny osadzono w 1931 roku, przy Werderstraße 27-28

Styl był nowatorski lecz samo wykonanie tradycyjne. Niemiecka robota na wieki.

Kiedy roboty zakończono, szczecińscy mieszkańcy ujrzeli to:

Kreuzkirche -dziś Świętej Rodziny.

Nie zmieniona forma do dziś.
Jest oczywiście ciekawostka historyczna.
Coś się stało w czasie wojny z potężnym dzwonem w tym kościele. Zniknął?
Porwano go? Mamy więc zagadkę i czekam na odpowiedzi.
Co mogło się stać z dzwonem i dlaczego. ?.?
Podpowiem tylko, że nie odnalazł się już i jego miejsce po wojnie zajął inny dzwon, odlewu znakomitego dzwoniarza Carla Vossa z 1878 roku. Dzwon ten zabrano z kościoła w Grabowie bo było tam zbyt wiele zniszczeń a Królowej Korony była nietknięta..

No i zostaje nam już tylko plac przed kościołem, gdzie pewnie niegdyś zajeżdżały automobile niemieckich właścicieli willi na West End.
Warto też dodać, że do samego kościoła możemy wejść dwoma wejściami.
Od czoła czyli od Królowej Korony Polskiej, jak i od strony sal katechetycznych, czyli idąc tajemniczą alejką od Wojska Polskiego.

Wychodzimy już z kościoła, i mijamy naprawdę świetną zakrystię.
Budynek jest z tej samej cegły jak kościół, jest doń przyklejony a zarazem nie rzuca się w oczy i nie burzy spokoju kościoła swoją innowacją architektoniczną.

Zaraz za kościołem jest pewny dom z dużym ogrodem.
Mało kto wie, że mieszka tam około 100 kotów.
Tak, tak. Prawdziwy koci gang. Żaden pies się tam nie zapuszcza, nawet w dzień.
Jeśli nigdy nie szliście tam na mszę to nie wiecie.

W ciepłe dni po grządkach fasoli, pelargonii i małych szczepów rzodkiewki brykają małe kociaki, gdy nadchodzą zimne dni stare kocury wylegują się na rurach ciepłowniczych a małe tylko na nich spoglądają zza okien domostwa.

Przecinamy Monte Cassino i już widzimy wspaniałą zieleń Jasnych Błoni.

Wskakujmy więc na aleję platanów i nim zaczniemy podziwiać ich piękno, obróćmy się na chwilę by spojrzeć na ulicę, która nas tu zaprowadziła i zanućmy sobię:

To jest miasto brudne i nudne

- takie miasta się nigdy nie zmienią.
Ale wiosną magnolie są cudne,
kasztanowce ociekają zielenią.

Ref.: I powiem to panu szczerze,
że gdy stąd wyjeżdżam - nie szlocham.
Lecz, chociaż sam w to nie wierzę,
okropnie ten Szczecin kocham.

A nasz klimat jest tak poplątany,
że prognoza nic dla nas nie znaczy.
Ale może dlatego platany
wyglądają codziennie inaczej.

Ref.: I powiem to panu szczerze...

I nie ma tu nic takiego,
co mogłoby podziw budzić,
z wyjątkiem Wałów Chrobrego
i parków, i ptaków, i ludzi.


Na koniec małe foto, małego kawałka Korony Polskiej bo resztę trzeba zobaczyć na własne oczy, a ja tej przyjemności wam nie zabiorę. Co do tekstu piosenki to już namierzam autora bo odpowie mi za te słowa o brudzie i nudzie.



















Fotografie zamieszczone w tym ParasoloPoście są oczywiście autorstwa samego Paraso del Foto, z wyjątkiem tych czarnobiałych bo tak stary, to ja nie jestem.